Unser Oberschlesien
Tłumaczenie
Więcej informacji
Tłumaczenie na język polski zostało wykonane automatycznie za pomocą sztucznej inteligencji. W związku z tym, mogą występować błędy w tłumaczeniu. Tłumaczenie dotyczy tylko i wyłącznie części tekstu, która zawiera słowa kluczowe.
Dokument zawiera nostalgiczną opowieść o przygodach dwóch mieszkańców Stanitz, którzy podróżują wiejską kolejką na Górnym Śląsku, przechodząc przez serię nieoczekiwanych i humorystycznych wydarzeń związanych z lokalną kulturą i życiem społeczności.
Nawet małe koleje są w gruncie rzeczy środkami transportu, ale przede wszystkim stanowią obiekt żartów i podobnych rozrywek. W całych Niemczech istnieją takie małe koleje, a o nich pisze się wiersze, śpiewa piosenki, opowiada historie – zawsze z mieszanką humoru i refleksji, która wywołuje uśmiech. Gdy ich „większy brat”, koleje państwowe, należą do świata, małe koleje pozostają „w domu” – są kawałkiem najmniejszej ojczyzny.
Podobnie było z tą wąskotorówką na Górnym Śląsku, która kursowała z Gliwic przez Rudy do Raciborza, a dokładniej z Trynka do Plania – o ile Polacy jej w międzyczasie nie zlikwidowali. Wszyscy, którzy kiedyś byli jej pasażerami, pamiętają jej „najsłynniejsze” lokomotywy, z których jedna nosiła nazwę Luter („Tu stoję, inaczej nie mogę...”), a druga Galileusz („A jednak się porusza!”). „To stare dowcipy” – powie pewnie niejeden czytelnik, i będzie miał rację. Najciekawsze w małych kolejach nie są ich maszyny, ale ludzie, których się tam spotyka.
Na dworcu w Trynku stała sapiąca, miniaturowa lokomotywa z pięcioma wagonami pasażerskimi tej samej wielkości. Palacz coś przy niej smarował, udając, że to przyczyni się do jej późniejszego przyspieszenia. Nagle wstał, zaklął bluźnierczo i splunął na drążki pociągowe. Całą swoją pogardę zawarł w tym geście:
– „Przeklęty złom, przeklęty!”
Wtedy na peronie pojawił się zawiadowca stacji – jednocześnie szef stacji, kasjer i prawdopodobnie też nastawniczy w jednej osobie. Spojrzał dostojnie na swój zegarek kieszonkowy i rzucił komendę:
– „Odjazd!”
Trąbka gwizdnęła, lokomotywa odpowiedziała chrapliwie, jakby zirytowana, że jej czas odpoczynku dobiegł końca, szarpnęła raz, drugi i... stanęła.
Kto w tym momencie uwierzył, że naprawdę ruszy, musiał być kompletnym nowicjuszem w podróżowaniu małymi kolejami. Lokomotywa czekała jeszcze chwilę i miała ku temu powód: z miasta dobiegało wprawdzie niezbyt piękne, ale za to głośne śpiewanie:
– „Ptaki w lesie...”
Wkrótce pojawili się też śpiewacy – bratnia para: Franz Wischnowski i Paul Koziol ze Stanicy. Ci dwaj górnicy mieli za sobą bardzo męczący dzień. Rano widziano ich w sądzie rejonowym, gdzie musieli tłumaczyć się z podejrzenia o kłusownictwo, ale ostatecznie zostali uniewinnieni z powodu braku dowodów. Ten wielki „sukces” należało oczywiście odpowiednio uczcić, ostatnio przy ladzie u Scobla, jak przystało na porządnych ludzi.
Wischnowski i Koziol przybyli więc bardzo późno, ale to wcale nie było dla nich powodem do pośpiechu.
Zawiadowca stacji spojrzał na Paula, rzucił okiem na zegarek i zapytał zupełnie zbędnie:
– „To pan?”
– „Ja? A co?” – odparł Paul.
– „Jeśli jeszcze raz mi się to zdarzy, zapiszę to panu!”
– „Czemu? Przecież już jestem gotowy!”
– „Ruszajcie, mamy opóźnienie!”
– „Zawsze macie!”
– „Jeśli pan natychmiast nie wsiądzie, odjedziemy bez pana!”
Paul, który już stał na stopniu, cofnął się i podsunął kolejarzowi pod nos bilet.
– „Widzisz bilet? Musisz czekać, aż wsiądę!”
Ostatecznie wspólnym wysiłkiem zawiadowcy, konduktora i Franza Wischnowskiego udało się ulokować upartego Paula w wagonie. Gwizdek, odpowiedź lokomotywy, szarpnięcie i – pociąg rzeczywiście ruszył.
Po chwili Paul zapytał:
– „Gdzie jest paczka?”
Wszyscy zaczęli szukać, ale bezskutecznie. Paul chwiejnie wyszedł z wagonu na platformę, zeskoczył, upadł, podniósł się i wrócił na peron. W zacisznym kącie nadal leżała jego paczka. Tymczasem pociąg także się zatrzymał.
Bez szczególnego pośpiechu Paul wrócił, wsiadł, usiadł i zapalił fajkę zrobioną z prasowanego tytoniu. Jej ostry zapach wypełnił cały wagon. W kącie ktoś zakasłał, a zirytowany głos skomentował:
– „Panie, tutaj nie wolno palić!”
– „No tak, jeśli nie chcesz palić, to przecież nie musisz!”
Dla Paula sprawa była załatwiona.
Lokomotywista miał teraz ciężką przeprawę. Trasa prowadziła pod górę, ale sapiąc, gwiżdżąc i dzwoniąc, lokomotywa w końcu dała radę.
– „Piękny las!” – kobiety w strojach regionalnych wysiadły z wagonu. Ich kolorowe, haftowane chusty błyszczały w blasku zachodzącego słońca.
Franz ciekawsko zapytał:
– „Co masz w paczce, Paulek?”
– „Mam prezent na chrzest pojutrze. Mam kieliszki do wina.”
– „Chrzest? Chłopiec czy dziewczynka?”
Paul z pogardą splunął daleko na środek wagonu:
– „Chłopiec, oczywiście!”
– „Chłopiec? To musisz postawić!”
– „Oczywiście, w ‘Knurowskiej drodze’! Człowieku, on nauczy się strzelać jak ojciec i zakładać sidła...”
– „Cicho, zwariowałeś? Wiesz, gdzie byłeś rano?”
– „No tak, brak dowodów, wiem!”
– „Rattata, rattata” – pociąg jechał teraz w dół.
– „Knurowska droga!” – zawołał ktoś.
To nie była stacja, tylko przystanek, a przy drodze stała karczma. Franz i Paul wysiedli bez pośpiechu. Widząc to, konduktor zapytał z oficjalną miną:
– „Co to jest? Zostajecie tutaj?”
Franz objął go ramieniem:
– „On ma chłopca. Chodź na jednego.”
Konduktor dał sygnał maszynistowi. Ten natychmiast zszedł z lokomotywy i poszedł z nimi do karczmy.
Oczywiście na jednym piwie się nie skończyło. Piwo, wódka, piwo, wódka. Chłopiec z Stanicy zasługiwał na odpowiednie świętowanie, zwłaszcza że ojciec miał wobec niego wielkie plany: nauczyć go strzelać, zakładać sidła i... brak dowodów.
Bald zaczął wypełniać się mężczyznami. Grupki wesoło biesiadowały, a pociąg – czekał na zewnątrz.
Tekst źródłowy
Więcej informacji
Tekst źródłowy nie należy do najłatwiejszych do czytania ze względu na fakt, iż jest to tekst zeskanowany z oryginalnego dokumentu. Nie jest to tekst "przepisany", lecz "przeczytany" przez system OCR. Co za tym idzie, mogą występować błędy w tekście i "dziwne" znaki.
Nr. 16/17, vom 18. August 1960, Seite 12: A ————————————>— Kleinbahn-Idyll aus O/S Heitere oberschlesische Skizze von H. Aschmann Auch Kleinbahnen sind im Grunde ge- nommen Beförderungsmittel, hauptsäch- lich jedoch Objekte für Spötter und ähn- °iches Gelichter. Überall in den deutschen Landen gibt es Kleinbahnen, und über- all wird über sie gedichtet, gesungen, man erzählt sich Geschichten über sie und immer ist es eine Mischung von Heiter- keit und Besinnlichkeit, die uns dann ein kleines Lächeln abringt. Gehört ihr gro- ßer Bruder, die Bundesbahn, der Welt, so bleibt die Kleinbahn „zu Hause“, bleibt immer ein Stückchen kleinster Heimat. So war es auch mit jener Schmalspur- bahn in Oberschlesien, die von Gleiwitz über Rauden nach Rati- bor, genauer gesagt, von Trynnek nach Plania fuhr oder noch fährt, wenn die Polen sie inzwischen nicht weg- organisiert haben sollten. Wir alle, die einst ihre Fahrgäste waren, erinnern uns gern an ihre „berühmtesten“ Lokomoti- ven, von denen die eine auf den Namen Luther („Hier stehe ich, ich kann nicht. . .“) und Galilei („Und sie bewegt sich doch!“) hörte. „Witze mit Bart“ wird mancher Le- ser sagen, und das ist richtig. Das Interes- santeste an Kleinbahnen sind nicht ihre Maschinen, sondern die Menschen, de- nen man auf ihnen begegnet. Auf dem Bahnhof in Trynnek stand schnaufend eine Lokomotive im Klein- format vor fünf Personenwagen gleicher Größe. Der Heizer Ölte irgendwo an ihr herum und tat so, als ob er damit zu ıhrer späteren Beschleunigung beitragen xönnte., Jetzt richtete er sich auf, fluchte lästerlich und spuckte auf die Pleuelstan- gen. Seine ganze Verachtung legte er in diese Geste, „Väfluchter Dreck, väfluch- ter!“ Jetzt trat der Fahrdienstleiter ın Er- scheinung. Er war „Bahnhofsvorsteher, Schalterbeamter und wahrscheinlich auch Weichensteller in einer Person. Würdevoll blickte er auf seine Taschenuhr. „Abfah- ren!“ Ein Trillerpfiff, die Lok antwortete heiser, als wäre sie verärgert über die beendete Ruhezeit, ruckte an, einmal. zweimal und — stand. Wer in diesem Augenblick geglaubt hat- te, sie würde sich tatsächlich in Bewegung setzen, war ein blutiger, grasgrüner Neu- ling auf einer Kleinbahn. Sie wartete noch eine Weile und das mit Recht, denn von der Stadt her hörte man zwar kein schönes, dafür aber umso lauteres Sin- Zen: „Die Veeglein im Walde...“ Bald darauf tauchten auch die Sänger auf, brüderlich umschlungen, der Franz Wischnowski und der Paul Koziol aus Stanitz. Sie hatten einen sehr anstrengen- den Tag hinter sich, diese beiden Kum- pel. Am Vormittag sah man sie im Amts- gericht, wo sie sich wegen des Verdachts auf Wilddieberei verantworten mußten, aber schließlich Mangels an Beweisen Jlreigesprochen wurden. Dieser grandiose „Erfolg“ mußte natürlich gebührend ge- feiert werden, zuletzt bei Scobel an der Theke, wie es sich für jeden Zünftigen gehörte. Wischnowski und Koziol kamen also reichlichst spät, aber das war für sie keineswegs ein Anlaß zur Eile. Schlimm- Aienstleiter sah Paul an, blickte auf das 3ächlein und fragte recht überflüssiger- zeise: „Sie, waren Sie das?“ — Paul: ich? Wieso?“ — „Wenn mir das noch ein- nal passiert, schreibe ich Sie auf!“ — Warum, ich bin ja schon fertig!“ — „Los, », wir haben Verspätung!“ — „Chabt ır immär!“ — „Wenn Sie nicht sofort ‚.nsteigen, fahren wir ohne Sie ab!“ — aul, der schon auf dem Trittbrett stand, am zurück und hielt dem Eisenbahner eine Fahrkarte unter die Nase: „Siehst u Billett? Du mußt warten, bis ich bin rin!“ Andlich gelang es den gemeinsamen An- ‚rengungen des Fahrdienstleiters, des ichaffners und des- Franz Wischnowski, ‚en störrischen Paul im Wageninnern zu erstauen. Trillerpfiff, Lok-Antwort, ruck- ıck, und der Zug setzte sich nun tat- ächlich in Bewegung. Nach einer Weile fragte Koziol: „Wo ist )akket?“ Alle suchten, vergebens, Paul :hwankte aus dem Wagen auf die Platt- rm, sprang ab, fiel hin, stand wieder uf und lief zum Bahnsteig zurück. Dort tand noch sein Paket in der windstillen icke. Der Zug war inzwischen auch ste- Ein fennig „(reme zur rechten Zeit ichafft schlesische Gemütlichkeit "cchrift und Bezugsquellennachwes Kornbrennerei H. HENNIG 23) Haselünne + Postfach 22 ıen geblieben. Ohne sonderliche Eile chlenderte Paul zurück, stieg ein, setzte ich und zündete seine mit Pressowka ge- ıdene Pfeife in Brand, deren scharfer }eruch bald das ganze Abteil erfüllte. In iner Ecke hustete es, und eine ärgerliche timme kritisierte: „Sie, hier ist Nicht- aucher!“ — „No ja, wenn du nicht willsi auchen, da brauchste ja nich!“ — Damii -ar für Paul die Angelegenheit erledigt Der Lokführer hatte es jetzt nicht leicht, ‚je Strecke stieg langsam an, aber schnau- end, pfeifend und klingelnd schaffte es chließlich die. Lokomotive. „Schön vald!“ — Frauen in Tracht stiegen aus. hre buntgestickten Tücher leuchteten in er Abendsonne. Franz würde neugierig‘ Was chast du in Packett, Paulek?“ — Chabben wir Tauffe iebermorgen. Chabe :h Weingläser.“ — „Taufe? Junge oder Tädel?“ — Paul spuckte verächtlich einen .ohen Bogen bis zur Mitte des Abteils, Junge, natierlich!“ — „Junge? Da mußt °u einen ausgeben!“ — „Selbstverständ- ich, in Knurower Weg! — Mänsch, da vird er lernen schießen, wie Vatter, und schlingen ...“ — „Pscht, bist du verrieckt? Veißt du, wo du warst vormittags?“ — No ja, Mangel an Beweisen, weiß ich!“ - „Da halt die Fresse jetze!“ Rattata, rattata, es ging bergab. Knurower Weg“, rief es. — Hier ;ab es keinen Bahnhof, es war nur eine Zaltestelle, und am Wege stand ein Wirts- ‚aus, — Franz und Paul stiegen seelen- uhig aus. Als dies der Schaffner sah, ragte er betont dienstlich: „Was ies? Vollt ihr hierbleiben?“ Franz packte ihn m Arm: „Chat. er doch Jungen. Komm „uf eine Lage.“ Der Schaffner winkte dem ‚okführer. Dieser kletterte sofort von einer Maschine und ging auch mit an die "heke., Es blieb natürlich nicht bei einer Lage. 3ier, Schnaps, Bier, Schnaps. Ja so ein Stanitzer Junge wollte begossen werden, zumal sein Vater mit ihm so hochfliegende Pläne hatte: Schießen lernen, Schlingen ‚egen, und — Mangel an Beweisen. Zum Vorwärtskommen im Leben gehört eben Schulung durch Menschen mit Lebenser- jahrung, und die hatte Paul Koziol auf ;eine Art, wenn sie auch nicht immer die Billilgung der Förster und Landgendar- nen fand. Bald füllte sich der Raum mit nännlichen Reisenden. Es bildeten sich Gruppen, die wacker zechten. Und drau- 3en — wartete der Zug. Der Heizer, der sich langweilte, hatte wieder einmal die Maschine geölt und einen tiefen Schluck aus einem Fläschchen genommen, das zein Öl enthielt, Mißmutig schaute er auf seine Taschenuhr und zog die Lok- feife. Gemächlich trat der Lokführer vor lie Wirtshaustür: „Was machst du für ei- nen Lärm, du Pieron?“ — „Wir müsser. ioch weiter!“ — „Quatsch, deine Alte wird sowieso nicht jünger, wenn wir eher an- kommen“. — Das Fenster eines Abteils ler zweiten Klasse öffnete sich, der Kopf einer vornehmen Dame wurde sichtbar. ‚Verzeihung“, flötete sie, „warum fahren wir denn nicht weiter?“ — „Kein Dampf! Aber er kommt gleich.“ — „Mein Gott, las ist ja unglaublich!“ — „Vogelscheuche! znurrte der Lokführer für sich und ging ‚urück, Endlich war der Junge des Paul Xoziol aus Stanitz genügend begossen worden. Jeder kletterte auf seinen Platz ınd rattata, rattata rollte die Kleinbahn weiter. Hinter Pilchowitz führte ihr Schie- ıenstrang durch dichten Wald mit viel Jnterholz. Puff, puff ächzte die Maschine ıinen neuen Hang hinauf. „Paß auf Pak- zett auf!“ flüsterte Paul dem Franz ins Ihr. „Gutt, gutt!“ — Paul sprang torkeind b, lief in den Wald, bückte sich einmal, ‚weimal, Jetzt schien er gefunden zu ha- »)en, was er gesucht hatte. Keuchend lief ır dem Zuge nach. Irgend etwas, warf er uf die leere Plattform. Im Abteil raunte ır seinem Freunde Franz den Erfolg ins Ihr. „Chast du Bratten für Tauffe! Der UNSER OBERSCHLESIEN A ————— — Wer kann Auskunft geben? Gesucht wird Kan. Gerhard Stottko, ge- joren am 25. 8. 1927 in Oppeln, Schlageter- ;traße 2 (Unser Bild). Feldpostnummer 0538 B. Letzte Nachricht kam im Januar 945 aus Königsberg. Wer war mit Gerharu ‚tottko zusammen und kann Auskunft ge- en? Nachricht erbeten an Familie Stottko, jetzt ı Oldenburg i. Oldbg., Adelheidstraße 12. ‚ebe Gotr weın, was „st richtig!“ — Kurz zor der Einfahrt in den Bahnhof wurde lie Plattform von den beiden wieder ge- sert. Der „Bratten für Tauffe“ ver- schwand. „Stanitz“ — Beide stiegen ıus. Paul schwankte zur Maschine, er nußte sich vom Lokführer verabschieden, jein Paket lag neben ihm auf der Erde. etzt kletterte er an der Maschine hoch, Irückte dem neuen Freunde die Hand, rang wieder ab und — saß mitten im a SL "hre Hausmedizin zum Einnehmen u. Einreiben »aket. „Chast du aber Glieck! Da brauch- ‚tu ja nich zu tragen!“ philosophierte "ranz. Gleichmütig packten sie aus, wäh- end Schaffner und Lokpersonal interes- jert bei Laternenschein zuschauten. Ein zlas von zwölfen war noch heilgeblieben, >aul schleuderte es gegen die Maschine, Auf Wiedersehen und danke scheen!“ - Der Lokführer wußte zwar nicht, wo- ir sich Paul bei ihm bedankte, aber das nachte ja nichts aus. Paul und Franz varteten, bis der Zug abgefahren war, ‚ann gingen sie ein Stück zurück und ho- ‚en etwas am Eisenbahndamm auf, das je gemeinsam trugen. Nun sangen sie ‚eide durch die Nacht das Lied von den 7/eeglein im Walde, während das Rattern. ler Kleinbahn in.der Ferne erstarb. Vor 112 Jahren, am 10. Juni 18483, genehmigte König Friedrich Wilhelm IV. die Gründung der Schlesischen Feuerversicherungs-Gesellschaft Mitbegründet von Gustav Frevtag 40a. Geflieung: Eu Ordühr br Sad 1 BE under ar Saas 2 "Wade won ya tn Zf 37 5 Ge Cana fette. mic nuf Die Don dem Comite oder Sem “Borland der Grlelthatt ergebente “+ Anfänget den Suften Theil hiefeg Atlien-Delragen in Brise eitgugahlen, KOecole + — Ga Ca geh ah Fan seit dieser Zeit betreut die Gesellschaft mit ihren Verwaltungs- geschäftsstellen in allen Landeshauptstädten.ihre Kunden in sämtlichen Versicherungszweigen individuell und immer zeitgemäß Direktion: Köln a. Rh., Marzellenstraße 1 + Telefon 217021 Fernschreiber 08882795 Anschriften der Geschäftsstellen Lübeck Schüsselbuden 20 Mainz Rheinallee 31/49 Mannheim Tullastraße 1 ‚München 25 * Lipowskystraße 8/10 Nürnberg © Eilgutstraße 5 Iidenburg Taubenstraße 26 Osnabrück Johannisstraße 97 Stuttgart. W Silberburgstraße 17% Wilhelmshaven Viktoriastraße 6 General-Agentur E, Evers Berlin W 35 Potsdamer Straße 76 3remen Börsenhof, Marktstraße 2 Dortmund Kaiserstraße 105 düsseldorf Fischerstraße 7; °rankfurt a. M., S 10 Holbeinstr. 25/27 :reiburg i. Brsg. Röderstraße 3 damburg 1 Ballindamm 17 dannover Arnswaldtstraße 9 Ciel Sophienblatt 22-24 Köln Ebertplatz 1 Ein Begriff für Tradition und Fortschritt 1