Gleiwitzer - Beuthener - Tarnowitzer Heimatblatt
Tłumaczenie
Więcej informacji
Tłumaczenie na język polski zostało wykonane automatycznie za pomocą sztucznej inteligencji. W związku z tym, mogą występować błędy w tłumaczeniu. Tłumaczenie dotyczy tylko i wyłącznie części tekstu, która zawiera słowa kluczowe.
Wspomnienia ucznia seminarium nauczycielskiego w Pilchowicach w czasie I wojny światowej.
I wojna światowa dobiega końca
Autor: Rudolf Schlegel
Wiosną 1916 roku opuściłem miejską szkołę średnią w Gliwicach i zostałem uczniem seminarium nauczycielskiego z oddziałem przygotowawczym w Pilchowicach (Bilchengrund). Wojna nadal trwała. Miałem prawie 14 lat, gdy musiałem opuścić miejsca mojego dzieciństwa, aby przygotować się do mojego przyszłego zawodu. Razem ze mną do Pilchowic przyjechało jeszcze czterech kolegów z Gliwic. Wszyscy „pierwszoklasiści” mieszkali wspólnie w dawnym domu wiejskim, przebudowanym dla potrzeb około 40 uczniów. Tam mieszkaliśmy, uczyliśmy się i spaliśmy. Posiłki – śniadanie, obiad i kolację – jedliśmy w dużej jadalni budynku seminaryjnego. Wodę do mycia rano i wieczorem musieliśmy przynosić z seminarium w dzbanach do naszego „internatu”, ponieważ studnia przy domu nie dawała wystarczająco dużo wody. Każdy z 40 uczniów na zmianę pełnił obowiązki nosiciela wody. Nadzór nad nami sprawowali tzw. seniorzy, czyli seminarzyści ze starszych roczników.
Zmiana miejsca pobytu i nowe obowiązki, które musiałem teraz podjąć, oddaliły ode mnie wojnę. Bezpośrednie przeżywanie już nie istniało. Ranni, mały plac ćwiczeń, nowe pobory – wszystko to powoli traciło dla mnie znaczenie. Tu, w Pilchowicach, odczułem jednak wojnę poprzez coraz gorsze wyżywienie. W tym czasie byliśmy jeszcze w fazie wzrostu i potrzebowaliśmy tłuszczu, mięsa, warzyw, owoców itd. Jednak właśnie tego nam brakowało. W pierwszą zimę mojego pobytu w Pilchowicach zachorowałem, prawdopodobnie z powodu niedoboru tłuszczu. Moja głowa była spuchnięta i pokryta gęstymi obrzękami oraz strupami. Spędziłem kilka tygodni w pilchowickim szpitalu klasztornym, po czym na dalsze leczenie zostałem skierowany do doktora Bibersteina w Gliwicach (Kreidelstraße), który całkowicie mnie wyleczył dzięki swojej sztuce lekarskiej.
Mięso dostawaliśmy tylko raz w tygodniu, zazwyczaj w niedzielę. Na kanapki znaliśmy wyłącznie marmoladę, niczego innego nie było. Poza tym kanapki na śniadanie krojono i smarowano już wieczorem poprzedniego dnia, a kanapki na kolację – rano. Kiedy je rozdawano, marmolada była całkowicie wchłonięta w pory chleba, a sam chleb kruszył się z suchości. Zjadało się to – z niechęcią – z głodu. W piątki były najczęściej klopsy rybne. Poza głowami i ogonami wszystkie części śledzia znajdowały zastosowanie w tych klopsach, nawet główne ości. Wskutek braku ziemniaków jedliśmy na zmianę makaron z kiszoną kapustą lub makaron z ciepłą marmoladą, a zupa, która poprzedzała „główny posiłek”, była zwykłą wodnistą polewką. Jeszcze gorzej było zimą 1917 roku. Nieurodzaj ziemniaków zmusił nas do zastąpienia ich inną, straszną potrawą – żółtą brukwią. „Zima brukwiowa” roku 1917 zagościła także w pilchowickim seminarium.
Ale byli wśród nas także tacy, którzy nie cierpieli niedostatku. Byli to uczniowie, których rodzice byli zamożnymi rolnikami, głównie z okolic Raciborza i Rybnika. Często ogarniała mnie zazdrość, kiedy co tydzień otrzymywali duży, okrągły bochenek chleba. Górna część była odcięta, bochenek lekko wydrążony, a wewnątrz ukryta była kulka wyśmienitego masła, przykryta odciętą kromką chleba. Cały chleb był wszyty w czyste, lniane płótno, a na nim kopiowym ołówkiem napisany był adres. Jeśli w domu odbywało się świniobicie, w worku znajdowały się także kiełbasy i szynka. Ja pochodziłem z miasta, a moja matka nie miała takich „kontaktów”; musiała żyć wyłącznie z przydziałów kartkowych, które jej przysługiwały. Piekła ciasto z mąki ziemniaczanej i gotowała miód z woreczka sztucznego miodu.
Z kolegami prowadziłem wymianę handlową. Pomagałem im w tłumaczeniach, gdyż byłem dobry z francuskiego, a oni dawali mi za to jedną lub dwie kanapki z masłem albo kiełbasą. W ten sposób czasami udawało mi się zaspokoić głód.
Latem 1917 roku, w okresie dojrzewania jagód, przeprowadziliśmy wielki „atak” na lasy rozciągające się na południe od Stanic aż do Pilchowic. Był to duży obszar lasów mieszanych, w których dominowały drzewa liściaste. Około 250 uczniów wyruszało każdego ranka do lasu, przy czym jeden nauczyciel nadzorował nas. Raz lub dwa razy dostaliśmy wsparcie uczennic z liceum żeńskiego (Augustaschule przy Oberwallstraße). Z wielkim zapałem zbieraliśmy jagody i poziomki. W południe kończyliśmy naszą pracę. Wynikiem były całe cetnary pięknych jagód, które zawoziliśmy do Gliwic i przekazywaliśmy tamtejszemu oddziałowi kobiecemu Niemieckiego Czerwonego Krzyża, aby przygotowano je na zapasy dla przyszłych potrzeb lazaretów. Przy zbieraniu owoców często wysyłano uczniów daleko w las. Doszło więc do tego, że uczeń seminarium i uczennica wyższej szkoły dla dziewcząt spotkali się na samotnej leśnej polanie. W ten sposób zawiązywały się pierwsze delikatne więzi.
Jesienią tego samego roku przyszła pora na grzyby. Tym razem jednak nie otrzymaliśmy wsparcia. (Czy powodem były przerzedzone lasy?). Zanim wyruszyliśmy na poszukiwania grzybów jadalnych, odbywaliśmy krótkie szkolenie dotyczące grzybów jadalnych i trujących. Także zbieranie grzybów przynosiło dobre rezultaty. Również one trafiły do Gliwic do kuchni wojskowej.
Nadszedł styczeń 1918 roku. Seminarium przygotowywało się do dużego wydarzenia. Urodziny cesarza miały być szczególnie uroczyście obchodzone. Dla nas chłopców najważniejsze było dobre jedzenie, którego tego dnia miało być wyjątkowo dużo. Krążyły plotki, że tego dnia czeka nas wspaniałe menu. Chór seminaryjny ćwiczył i przygotowywał się do wykonania V symfonii Beethovena. Orkiestra szkolna została wzmocniona kilkoma muzykami z dwóch innych orkiestr. Dyrygował kapelmistrz Markscheffel, kierownik korpusu muzycznego 22 pułku piechoty. Uroczystość nie mogła odbyć się w sam dzień urodzin (27 stycznia), lecz dopiero w następną niedzielę. Przez trzy dni poprzedzające koncert wielką salę gimnastyczną, w której odbywał się koncert, ogrzewano. Podłogi były szorowane, ściany i okna oczyszczano z brudu i kurzu, sprzęt gimnastyczny usuwano z sali, ponieważ zajmował miejsce i przeszkadzał. Girlandy brzozowe zawieszono pod sufitem, podium otoczono młodymi jodłami. Wejście do sali gimnastycznej ozdobiono zielenią. Rodzice uczniów byli licznie zaproszeni na uroczystość. Koncert odbył się w niedzielę po południu, z udziałem regimentalnej orkiestry symfonicznej. Marszałek osobiście przybył i wygłosił krótką przemowę. Zaprezentowane utwory muzyczne zostały nagrodzone oklaskami. Na zakończenie orkiestra zagrała hymn narodowy „Heil dir im Siegerkranz!”, który dzisiaj jest śpiewany jako hymn Niemiec. Koncert był wielkim sukcesem dla seminarium, a uroczystość na długo pozostała w pamięci.
Jedzenie było tego dnia naprawdę pierwszej klasy. Zaczęło się rano od dwóch kawałków śląskiego kołocza z kruszonką. Kawa była, jak zwykle, cienka i brązowa, głównie woda. Ale na obiad podano ogromny schab z kością, ziemniaki i kapustę. Wieczorem każdy otrzymał kilka wiedeńskich kiełbasek. Życzyliśmy sobie, żeby codziennie mieć takie jedzenie. Był to ostatni raz, gdy obchodziliśmy urodziny cesarza, ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy.
Rok 1918, rok losowy, miał swój przebieg. Brakowało coraz bardziej ubrań i jedzenia. Jedzenie w seminarium było coraz gorsze, porcje mniejsze. Niedożywienie sprzyjało rozprzestrzenianiu się epidemii. Tyfus, czerwonka, gruźlica i inne choroby zaczęły szerzyć się, a my, uczniowie seminarium, cierpieliśmy jako jedni z pierwszych. W dużej jadalni seminarium oraz w prywatnych kwaterach wielu uczniów ciężko chorowało na grypę („hiszpankę”). Dzięki boskiej łasce nie doszło jednak do żadnego śmiertelnego przypadku w seminarium
21 marca 1918 roku rozpoczęła się ostatnia niemiecka ofensywa we Francji. Ludendorff przeprowadził 15 lipca w rejonie Reims atak dywersyjny, który jednak został wcześniej zdradzony. Ofensywa utknęła w martwym punkcie. Wypoczęte i znakomicie wyposażone oddziały wojsk angielskich i francuskich, wsparte przez nowe jednostki amerykańskie, zaatakowały osłabione wojska niemieckie i odrzuciły je. Klęska Niemiec była ostateczna. Dodatkowo Anglicy rozpoczęli 8 sierpnia, nazwanego „czarnym dniem”, potężny atak przy użyciu nowo opracowanej broni pancernej na Niemców. Każdy niemiecki kontratak był daremny. Zostaliśmy zepchnięci.
O wszystkich tych wydarzeniach dowiadywaliśmy się z gazet. Wiadomości te działały na nas przygnębiająco i przytłaczająco. Czuliśmy, że zbliża się koniec. Rozpoczęły się bunty w niemieckiej flocie. Powstańcy przejęli kontrolę nad północą, zachodem i południem kraju. Król bawarski Ludwik III Wittelsbach abdykował, podobnie jak Hohenzollern. Te wydarzenia były dla nas, nauczycieli i uczniów seminarium, wielkim szokiem. Ze snu, w którym żyliśmy, nagle wyrwały nas te wydarzenia. Wszędzie, w każdym urzędzie, w każdym pomieszczeniu, wisiał portret cesarza, podpisany jako „S.M.” lub „Wilhelm z łaski Bożej Hohenzollern”. Teraz wszystkie te symbole zostały usunięte. Co miało się wydarzyć? Republiki nie znaliśmy. Nam, młodym ludziom, szczególnie trudno było wszystko zrozumieć. Już nigdy nie miała odbyć się parada z okazji urodzin cesarza na gliwickim rynku! Nigdy więcej nie zobaczymy kompanii naszego ukochanego pułku, maszerującej z pieśnią i orkiestrą przez pięknie oświetloną Wilhelmstraße! Nigdy więcej na zakończenie uroczystego dnia nie zabrzmi „Capstrzyk”! Nigdy więcej nie odbędzie się dla nas tak piękny koncert i uczta jak wtedy w styczniu!
To był koniec wojny. Trwało długo, zanim nauczyciele i uczniowie pogodzili się z nową sytuacją.
Tekst źródłowy
Więcej informacji
Tekst źródłowy nie należy do najłatwiejszych do czytania ze względu na fakt, iż jest to tekst zeskanowany z oryginalnego dokumentu. Nie jest to tekst "przepisany", lecz "przeczytany" przez system OCR. Co za tym idzie, mogą występować błędy w tekście i "dziwne" znaki.
Lob ist man über. die Tätigkeit des Deut- schen Roten Kreuzes, das in Tausenden von Fällen durch Interventionen beim polnischen Roten Kreuz vielen Menschen zur Ausfahrt in die Bundesrepublik ver- holfen hat. Am verlassensten. sind die Rentner; sie haben nicht nur ein sehr ge- ringes Einkommen, das an der Grenze des Existenzminimums liegt, ihnen fehlt es an Medikamenten, Kleidungsstücken, Hausrat und im Winter sogar an Kohlen. 8 Diesen Menschen zu helfen, wäre eine dankbare Aufgabe für die caritativen Ver- bände,. die Heimatkreise und die Lands- mannschaften. Das Leid wurzelt nicht nur in der materiellen Notlage, sondern vor allem in der seelischen Einsamkeit. Täglich müssen sie durch Presse, Rundfunk: und Fernsehen , .‚Anprangerungen gegen das Deutschtum hinnehmen. Oftmals würde hier ein: Gruß aus der Bundesrepublik darüber hinweghelfen. OBERSCHLESISCHER SPORT: In der ersten polnischen Landesliga wurden mit ‚Ausnahme einer Begegnung die Herbstmeisterschaften beendet. Die. ersten drei Plätze belegten oberschlesische Ver- eine, Die Tabelle hat folgenden Stand: Gornik Hindenburg 17:5 (mit einem Spiel in Rückstand) Schomberg-Beuthen "17:7 Sosnowitz 16:8 Pogon Stettin 15:9 Polonia Beuthen 15:7 {mit einem Spiel in Rückstand) 5. Gwardia Warschau 15:9 7. Legia Warschau 14:10 i. Zawisza Bromberg 9. Odra Oppeln. 10, Stal Rzeszow 11. Slask Breslau - 1. LKS Lodz, - . 13. Ruch Königshütte 14. Unia Ratibor Am letzten Spielsonntag wurden die Hin- denburger auf eigenem Platz von Schom- berg Beuthen (Szombierki) mit 3:2 besiegt. Das war die größte Überraschung der letz- ten Spieltage. Selten wurde der polnische Meister Gornik Hindenburg auf eigenem Platz geschlagen. Der Sieg wurde von den Schombergern in den letzten 15 Minuten herausgespielt, und zwar auf Grund ihrer taktisch klugen Spielweise und ihrer besse- ren Kondition. Die Hindenburger hatten nach dem 0:0 gegen Dukla Prag, das Spiel fand bekanntlich in Duisburg statt, eine kleine Formkrise zu überwinden. Der Herbstmeister dürfte jedoch erst nach dem noch ausstehenden Spiel zwischen G. Hindenburg und Polonia Beuthen ermittelt werden. Bei einem Sieg der Beuthener würden sie auf Grund ihres besseren Tor- verhältnisses die Tabellenführung über- nehmen, Die oberschlesischen Sportfreunde bangen zZ. Zt. um das Los von Ruch Königshütte und Unia Ratibor. Die Mannschaften ste- hen am Tabellenende und ihre jetzige Form gibt zu Hoffnungen keinen Anlaß. Unia verlor auf eigenem Platz gegen die schwache Mannschaft von Stal Rzeszow mit 3:1 und Ruch Königshütte spielte eben- falls ‚auf eigenem Platz gegen Gwardia Warschau nur 1:1. Der 1. Weltkrieg geht zu Ende &. Tem Von Rudolf Schlegel Ostern 1916 verließ ich die Städtische Mittelschule in Gleiwitz und wurde Präparand im Lehrerseminar mit Präparandie in Pilchowitz (Bilchengrund). Der Krieg ging weiter, Ich war fast 14 Jahre alt, als ich die Stätten meiner Kindheit aufgeben mußte, um in die Vorbereitung für meinen Beruf einzutreten. Mit mir kamen noch vier Gleiwitzer nach Pil- chowitz., Die „Erstkläßler“ wohnten alle zusammen in einem für die Aufnahme von ca. 40 Schülern umgebauten ehemaligen Bauernhaus. Dort wohnten, studierten und schliefen wir. Das Essen, früh, mittags und abends, nahmen wir im großen Speisesaal des Seminar- gebäudes ein, Das Wasser zum Waschen mußte am Morgen und am Abend in Kannen aus dem Seminar in die „Pension“ gebracht werden, da der Hausbrunnen nicht soviel Wasser hergab. Abwechselnd kam jeder der 40 Schüler als Wasserträger dran. Die Aufsicht führ- ten sogen. Senioren; das waren Seminaristen älterer Semester. 39